Mazury 2002
W tle powinien grać
fragment szanty "Historia złego sternika, co nie
używał grzebyka" w wykonaniu Starej Kuźni. Plik
formatu ASF. Link do pliku WMA pełnej wersji tutaj (200kB).
Szanta extra dla
Piwary.
Tu wcześniejsze tło
muzyczne, fragment szanty "Podaj mi banjo" w
wykonaniu Perły i Łotry z Shanghaju. Plik formatu WMA.
Link do pliku tutaj (70kB).
A wszystko zaczęło
się od organizacji zjazdu naszej klasy z
technikum, w 20-lecie
matury. Więcej o zjeździe poczytacie pod
adresem http://republika.pl/zsl82/ . Wtenczas to odnalazłem
Piwarę.
Piwara ma patent żeglarski i z
głupia frant zaproponowałem aby popłynąć w
rejs na Mazury. Kiedyś, 20 lat temu byłem na
mazurskim rejsie z kolegami z technikum i miałem
wielką ochotę znowu to przeżyć.
Z początkiem sierpnia dzwoni
Piwara i mówi, że w pierwszym tygodniu
września jedziemy na Mazury - i tak też się
stało.
Łódkę wzieliśmy z Rydzewa
(czerwone kółko na mapie). Opłynęliśmy
wszystkie duże jeziora. Najpierw popłynęliśmy
na północ na jezioro Dobskie i na jezioro Mamry
- aż do Węgorzewa, a potem na południe na
jezioro Śniadrwy - aż na wyspę Czarci Ostrów.
|
Na
deku po kąpieli.

Łódka nasza to było
"TANGO" 730 - sport. Wygód więc
wielkich nie było, ale trzy osoby, w które
popłynęliśmy na rejs, spokojnie mogły się
wyspać na oddzielnych kojach. Mieliśmy fajną,
nietypową nazwę łódki "NO i
DOBRZE". No i dobrze było. W rejsie wzięli
udział:
Piwara (Adam Przywara) -
mój kolega z technikum, a zarazem
kapitan i cook (wszystko sam gotował),
Sacha (Jan Sachowski -
chyba) - kolega Piwary z pracy,
Nowy (Arek Nowak) - czyli
ja.
|
Na kei
w Sztynorcie

Początek rejsu pechowy. Na
środku Niegocina wpakowaliśmy się na miela.
Podobno kilka lat temu rosły tam krzaki. Łajba
stanęła na mieczu jak wryta - mimo to, że
miecz był oczywiście uchylny. Dobrze, że był
słaby wiatr. Dźwigamy miecz, a tu nic - jak
zamurowany, nie chce się podnieść. Musieliśmy
chlupnąć do wody. A było jej po
"jajka". Łatwowierność ludzka nie
zna granic. Męczyliśmy się spychająć łajbę
z piachu (na szczęście). Jak się okazało
miecz był wporządku, tylko linka spadła z
koła.
Pierwszy nocleg mieliśmy na
jeziorze Dobskim.
|
W kubryku i kambuzie
jednocześnie

W drugi dzień powiało mocniej, ba
powiedziałbym, że dość mocno. No to my szmaty na
maszt i płyniemy - po Dobskim. Tu też przygoda. Znowy
na środku jeziora płytkie dno. Tym razem podwodne
głazy. Miecz zaczął podskakiwać jak piłka waląc po
kamorach. Na szczęście był już naprawiony, więc
szybko daliśmy go na "pół" i zmiana halsu -
trzeba wiać z płycizny. Ciekawe, co by było, gdybyśmy
uderzyli kadłubem - może kolejny "Tytanik".
Zatrzymaliśmy się oczywiście w
Sztynorcie. Dobrze zagospodarowana marina, ale za
wszystko trzeba płacić - jak na całych Mazurach
zresztą. Pisuar - 1zł, kibelek - 2zł, umywalka - itd.
Za to w tawernie pod kultową nazwą ZĘZA atmosfera
iście żeglarska. Wieczorem pełno ludzi, szanty i piwo.
Trochę namieszliśmy piwka z wódeczką i musieliśmy to
odchorować.
Po występach w
ZĘZIE poszliśmy na północ, na Mamry.
Rzeczywiście woda w północnych jeziorach jest
dużo czyściejsza. U ujścia rzeki Węgorapy
zrobiliśmy sobie mały postój i popływaliśmy
wpław. Węgorapa to rzeka płynąca prawie przez
Węgorzewo. Do samego Węgorzewa dochodzi kanał.
W Węgorzewie uzupełnienie zapasów. Te małe
miasteczka mazurskie znacznie się rozrosły -
dzięki turystyce. Powiekszyły się porty,
powstały wypożyczalnie łodzi, a i gastronomia
ma się lepiej - niestety tylko w sezonie (2-3
miesiące).
Potem popłynęliśmy do Mamerek w zachodniej
części Mamrów, obok starego kanału
Mazurskiego i bunkrów niemieckich z okresu
wojny.
|
Na
rzece Węgorapa.

|
Precz z hamaków, won na dek

Po zwiedzeniu bunkrów niemieckich w
Mamerkach ruszyliśmy na południe. Na trzeci nocleg
stanęliśmy u wejścia z Mamrów na Dargin, przy
moście. Na drugi dzień nie było litości. Kapitan
wyrwał nas na dek i poszliśmy do Giżycka
przepływając Dargin i Kisajno. Tu cook zrobił sobie
dyspenzę od gotowania. Posmakowaliśmy za to kuchni
miejscowego baru - nawet, że niezła.
Po załagodzeniu głodu znowu dalej na
południe przez Niegocin, Jagodne, Szymon, Tałtowisko na
Tałty, mijając oczywiście po drodze kanały.
Na kanałach

Na kanałach niezwykle przydatna jest
tzw. "kataryna" czyli silnik motorowy. Nasza
dzielnie przepchała nas przez kanały tam i z powrotem.
Nie zapomnieliśmy podtrzymać tradycji burłaków i
każdy z nas zaliczył kilkaset metrów ciągnięcia
łodzi na holu, idąc po brzegu.
Jako załoga doszliśmy do niezwykłej
wprawy w kładzeniu i stawianiu "pały". Łajba
była tak zrobiona, że można było to robić grupowo, a
nawet indywidualnie. Zabawa "pałą" jest
niezbędna przy wciskaniu się pod niskie mosty i linie
elektryczne. Dla nie wtajemniczonych - "pała"
to maszt (nasz 10,5m od lustra wody).
Kolejny nocleg mieliśmy na Tajtach u
wylotu kanału. Tu pozdrawiam studentów z Wrocławia,
przy których pośpiewaliśmy i wypiliśmy z Piwarą 1,5L
40% nalewki. Śpiewaliśmy chyba nie najgorzej, bo
nazajutrz pochwalono nas z innych łodzi za śpiewanie.
W Mikołajkach na rynku

W
Mikołajkach w porcie

|
Dalej
już było prosto. Przepłynęliśmy Tajty i
zatrzymaliśmy się w Mikołajkach. Tu
zaopatrzenie w rybki wędzone.
Mikołajki wypiękniały od
ostatniej mojej bytności w nich, a było to 20
lat temu.
Nie zabawiliśmy w nich długo.
Trzeba było odbić od kei i przez Mikołajskie
poszliśmy na Śniardwy.
Na Mikołajskim NO I DOBRZE
pokazała swoją klasę. Chociaż było wielu
ścigaczy, wszystkich wyprzedzaliśmy bez
problemów. Chyba dał o sobie znać przyimek
"sport" w nazwie klasy łódki, a i my
to niekiepscy żeglarze.
|
Nie
widać horyzontu - to muszą być już Śniardwy.
Naprawdę duże jezioro. 20 lat temu miałem na
nim sztorm. Teraz jeziorko nas oszczędziło.
Wiało w sam raz, a fale były takie do pół
metra - pryszcz. Na nocleg zakotwiczyliśmy na
Czarcim Ostrowie, jednej z dwóch wysp od
wschodniej strony Śniardwów.
Cały rejs raczyliśmy się ku
odwadze i rozkoszy dwoma rodzajami napojów.
Piwko Radegast z czeskiego Bohumina smakowało
wybornie, a przechowywanie w achterpiku dobrze mu
robiło. Mocniesza była nalewka ze spirytusiku,
nota bene też z czeskiego Bohumina. Była ona
dziełem Piwary. Zrobiona na miodzie i mięcie, z
mocą 40% smakowała wybornie.
|
Radegast
- je to ono

|
Na
"motyla"

|
Co dobre niestety
się kończy. Trzeba było wracać. Dobrze, że
mieliśmy korzystny wiatr i pomimo jego
słabości mogliśmy wrócić z łajbą na czas
do przystani. W takich warunkach przydaje się
umiejętność pływania na motyla.
Jednym skokiem ze Śniardwów przeszliśmy
przez kanały i nocowaliśmy na Jagodnem.
Następnego dnia klarowanie łódki i do
Rydzewa. Koniec przygody żeglarskiej.
Może w następnym roku też się wybierzemy,
tym razem z córkami - jak będą chciały
jechać z takimi starymi ramolami jak my. Wszyscy
mamy takie 14-16 latki, a my po 40-ci.
|
Wiatrołomy

Mazury leżą po drugiej stronie Polski.
Samochodem to jest jakieś 9 godzin jazdy. Nie ma co
wariować, bo przyspieszy się nieznacznie, a i
zatrzymać się też trzeba by coś zjeść.
Pod Piszem widzieliśmy spostoszenie,
jakie wywołały wiatry wiejące tam latem. Jakieś
trąby powietrzne, czy coś takiego. W każdym bądź
razie las był wyłamany całymi połaciami. Drzewa
złamały się jak zapałki na wysokości 2-3 m lub
zostały powyrywane z korzeniami.
To, co rzuca się w oczy, to brak
wychowania polskiego pseudo-żeglarza i brak
infrastruktury turystycznej. Mazury w dzikich miejscach
są dosłownie "obsrane", a nieliczne
sanitariaty publiczne są płatne i to za niemałe
pieniądze. Może w miarę rozwoju infrastruktury i
dążenia do Europy będzie lepiej. Na dziś wystarczy
mieć ze sobą na łajbie saperkę (po co to wiadomo) i
worek na śmieci.
|