Mazury 2003

Tradycją się stało, bo to już drugi raz , nasze żeglowanie po Mazurach w stałej ekipie: Piwara, Jan i ja, na tej samej łódce Tango-730S o nazwie "No i Dobrze", co widać na zdjęciu. Omietliśmy w tydzień prawie całe Mazury od Węgorzewa po Ruciane - Nida i Zamordeje, co pokazałem na mapie. Siedem dni pobytu i siedem noclegów kolejno oznaczonych na mapie obok od 1 do 7.

 
 
Zupełnym novum w tegorocznym rejsie były nasze "dziewczyny". Taki rejs zaplanowaliśmy już rok temu. Każdy z nas miał zabrać po swojej dorastającej latorośli. Niestety Jan kupił córce konia i został dla niego właśnie zdradzony. W każdym bądź razie Marta i Agnieszka popłynęły z nami.

Jednak kobiety do żeglowania się nie nadają. Nie dość, że miały kiepskie humory z powodu zimna, jakie nas dopadło w czasie naszego żeglowania i braku z tego powodu możliwości opalania się, to na dodatek potrzeby i komfort żądany przez kobiety jest znacznie większy. Problemy z myciem naczyń, ze sprzątaniem i z potrzebami fizjologicznymi to to, czego przysparzały nam dziewczyny. Słynnym już stało sie zawołanie ..."wiadro!" ..., które to wiadro zastępowało sedes. Nam wystarczała zawietrzna.

 
 

Dość pogodnie było jedynie w pierwsze dni. Próbowaliśmy wtedy trochę się kąpać i opalać. Tu na zdjęciu to, czego robić nie wolno na łódkach - pływanie za żaglówką na linie. Wszystko było dobrze póki wiaterek był łagodny. Gdy znienacka dmuchnęło mocniej Piwara jak holowana barka "nabrał wody w dziób", o mało się nie topiąc i puścił linę. Konieczny był manewr "człowiek za burtą", wykonany zresztą dość poprawnie, co pozwoliło podjąć z wody trochę wystraszonego Piwarę za pierwszym razem.

 
 
Ulubione zajęcia w ramach wolnych chwil to w wykonaniu dziewcząt leżenie "bykiem" na koi dziobowej i lektura książek oraz "lekkiej" prasy.

My mężczyźni oddawaliśmy się innym przyjemnościom. Jan jako zagorzały abstynent raczył się raczej widokami mazurskiego nieba. Ja z Piwarą raczyliśmy się namiętnie różnymi trunkami. Jak zwykle była miodówka i piwko. Ja tego roku nastawiłem się na piwko "tyskie ponad wszystkie".

Drugą naszą tzn. moją i Piwary pasją były szanty. Daliśmy nawet niezły popis w "Zęzie" w Sztynorcie, ale także koncertowaliśmy na biwakach. Najlepiej nam szło po 1/4 litra lub po 4-ch piwach na łeb, a im więcej tym donioślejszy był nasz śpiew. Repertuar miałem tego roku stanowczo bardziej urozmaicony dzięki rocznemu szkoleniu się w śpiewaniu szant.

W tle powinniście słyszeć (na pewno IE5.0, format pliku *.asf) fragment szanty "Pacyfik" w wykonaniu "Mechaników Szanty". Tu możecie pobrać cały utwór w formacie *.asf (377kB).

 
 

Tego roku mieliśmy w planach skok na jezioro Nidzkie, na Zamordaje, co udało nam się zrealizować. Jak przejście na Nidzkie - to śluza Guzianka łącząca jezioro Bełdany z jeziorem Guzianka. Będąc w zeszłym roku na Mazurach w pierwszym tygodniu września, byliśmy poza sezonem. Tego roku będąc w ostatnim tygodniu sierpnia załapaliśmy jeszcze sezon, co wyraźnie objawiło się ilością żaglówek i ściskiem na jeziorach. Śluzę przeszliśmy szczęśliwie, bez wyczekiwania na śluzowanie.

 
 

Mając panie na pokładzie musieliśmy częściej zaglądać do cywilizowanych marin. Potrzeby były prozaiczne: ciepła woda, toalety i prysznice. Tym sposobem zawinęliśmy do Mikołajek, Rucianego, Giżycka, no i do Sztynortu. Ceny różne, ale mieszczące się w granicach: cumowanie 24h (10-15zł), kibelek (1zł), prysznic (6-8zł), a umywalka (2-4zł). Najgorzej to z tymi kibelkami. Po piwkach che się, więc złotówka do złotówki i może uzbierać się niezła miarka. Trzeba liczyć się z ilością płynów ustrojowych oddawanych płatnie.

Coraz więcej na Mazurach tzw. dzierżawców pól biwakowych. Gminy kasują od nich haracz, a oni od żeglarzy, tylko że w zamian niewiele dają. Byle jakie keje, jakieś stoły z daszkami, kontener na śmieci i tak z MPO, no i oczywiście śmierdzące, brudne wychodki. Zdarzają się wyjątki, jak np. przystań w Mamerkach.
Tu uwaga. Wejście na bunkry w Mamerkach stało się płatne, ale za to bunkry wysprzątano.

Niestety koniec sezonu na Mazurach ma jedną wadę: zapach niezakopanych "papirzoków". Brakuje wśród żeglarzy nawyku zakopywania tego, co narobią, a i śmieci też potrafią się walać po lesie. Podstawowym ekwipunkiem każdej łódki powinna być saperka i to saperka regularnie używana w wiadomych celach. Coraz bardziej się skłaniam do nocowania w dużych marinach, bo mimo, że drożyzna to za to czysto.

 
 
Życie na łódce skupia się na żeglowaniu, ale także na jedzeniu i spaniu.

Za kuka robił oczywiście Piwara. Żarcia było w bród. Przewidziane pierwotnie na sześć osób zostało skonsumowane praktycznie przez nas chłopców. Dziewczyny zadowalały się mniejszymi porcjami. Dominowały oczywiście ryż, kasza i makaron z różnymi mięskami domowej roboty babci Piwary. Nie brakowało też ekstrawagancji jak zupki mleczne z "Choka-Pick" czy jakoś tak.

Osobny rozdział to spanie. Łódka miała trzy koje: podwójną kapitańską, podwójną dziobową i pojedyńczą. Gdyby było nas sześć osób mogłoby być ciasno. Dziewczyny spały na koi kapitańskiej. Ja z Piwarą w dziobowej kopiąc się nawzajem nóżkami, Jasiu spał solo. Kopanie nóżkami to był jeszcze najmniejszy problem. Najgorzej było z chrapaniem. Piwara, a podobno i ja dawaliśmy niezłe koncerty nocne, a Jan słyszał tylko wrzaski "tata!!! - cicho".

 
 

Jak pisałem, pogoda nas nie rozpieszczała. Jeden przelot z Giżycka do Sztynortu wykonaliśmy przy 50cm falach, idąc dzięki korzystnemu wiatrowi tylko na foczku. Foczek był trochę sfatygowany, więc się lekko nadpruł. Na drugi dzień mieliśmy prace bosmańskie w postaci szycia żagla. Zresztą cały rejs wiał dość silny wiatr, co pozwoliło nam opłynąć spory kawał Mazur.

 
W drodze powrotnej wstąpiliśmy do naszego (mojego i Piwary) kolegi (Iksia) z czasów szkoły średniej. Zawiodło go do Szczytna do Wyższej Szkoły Policji, gdzie jest wykładowcą. W czasie wizyty był przed obroną doktoratu. Teraz już wiemy, że mamy pierwszego w klasie doktoranta.

A.Nowak