Tatrzańska Łomnica - Słowacja, luty 2002 r.

 

 W szkole styczeń to ciężki miesiąc, ale przy życiu trzymała mnie myśl o feriach i o Słowacji. Było naprawdę fajnie - cały autobus znajomych z dziećmi, przyzwoity hotel, śniegu nawet w miarę, ceny umiarkowane - czego chcieć więcej?

 

Z powodu poobijanych "zderzaków" jeden dzień spędziłyśmy na spokojnym zwiedzaniu miejscowych atrakcji - wjechałyśmy sobie z Ewą prawie na samą Łomnicę. Ale było wysoko! Wieczorem poszłam z Renatą Łabacz do sauny i już następnego dnia... Znowu zabrałyśmy się za uprawianie sportów zimowych.

 

Kiedy ja pierwszy raz zjechałam z takiej średniej górki koło hotelu i ze śniegiem tryskającym spod nart wyhamowam tuż przed nosami gapiów, nikt nie chciał wierzyć, że pierwszy raz mam narty na nogach. Dopiero jak zobaczyli moje okrągłe ze strachu oczy dali się przekonać, że choć ten zjazd może i wyglądał na planowy i kontrolowany, ale na pewno taki nie był. Serce mi waliło, bo już się widziałam, jak przelatuję przez wypożyczalnię sprzętu na wylot.

Na łyżwach czułam się pewniej, przypomniało mi się wszystko, co umiałam, choć minęło.. 20 lat bez mała. Ostatnio obie z Ewą namówiłyśmy Arka na wypad do Pszowa - mają tam całkim przyzwoite lodowisko, ale jego zaraz rozbolał kręgosłup, zaczął też padać deszcz i nie wiem, czy jeszcze da się skusić.

 

Sami zobaczcie, jak świetnie trzymam się na nartach; Renata (w głębi) ma o wiele mniej pewną minę!