Szczawnica
- luty 2003r.
Za Krościenkiem w sercu Pienin
leży miejscowość uzdrowiskowa nazywana Szczawnicą.
Stała się ona celem naszego wyjazdu na zimowe ferie
2003-go roku.
Wyjazd był niezwykle atrakcyjny,
zorganizowany przez szkołę Lidki, a cały 4-ro dniowy
pobyt z dwoma posiłkami kosztował 100zł od osoby. O
kosztach więcej trochę dalej.
Zamieszkaliśmy w Domu
Uzdrowiskowym "Chemik" za Parkiem Zdrojowym
Dolnym. Miejsce dobre, bo blisko do wyciągu na Palenicę.
|
Szczawy-
czyli wody mineralne.
Uzdrowisko posiada 12 źródeł
wód mineralnych. Wody te to szczawy wodorowęglanowe,
sodowe, jodkowe, bromkowe bogate w sole mineralne i
liczne mikroelementy. Szczególnie wskazane przy
schorzeniach dróg oddechowych, nieżytach żołądka,
zaparciach, skazie moczowej, miażdżycy tetnic, z
wysokim poziomem cholesterolu, osteoporozie. Wody
szczawnickie najlepiej spożywać "u źródeł"
w pijalniach. Można je również zakupić w specjalnych
opakowaniach w dobrych sklepach. Tyle reklama w portalu
internetowym.
Osobiście wypróbowałem dwie
wody:
Magdalena - absolutnie nie nadaje się
do picia chyba, że ktoś lubi się nad sobą znęcać,
Stefan - o to już inna sprawa, ma nawet
znośny smak, a zakres działania jest podobny.
|
Pierwsze
kroki na nartach - wyciąg na Palenicę.
Narty to był nasz podstawowy
cel wyjazdu do Szczawnicy. Chociaż śniegu na dole było
tyle, co kot napłakał, to na górze na Palenicy i
Szafranówce było go ponad metr i można było "śmigać"
tzn. uczyć się jeździć na nartach.
Ja ubierałem narty na nogi
ostatni raz 20 lat temu i obawiałem się czy jeszcze coś
pamiętam, a i wówczas moja technika jazdy i umiejetności
miały wiele do życzenia. Rzeczywistość okazała się
łaskawa i wszystko poszło gładko. Nie wywróciłem się
ani razu, a podpórek miałem tylko kilka. Bardziej z
naiwności niż świadomie zjechałem nawet trasą FIS-owską
z Palenicy na sam dół. Zrobiłem to tylko raz. Więcej
się nie odważyłem Muszę jeszcze sporo poćwiczyć. Może
w przyszłym sezonie?
Reszcie naszego klanu tj.
dziewczynom jeżdzenie na nartach poszło trochę gorzej.
Odnoszę wrażenie, że nawet zraziły się lekko do
niego. Więcej stały na nartach usiłując pługiem
bronić się przed zjechaniem, niż próbowały czegoś
się nauczyć. Jedynie Ewa wykazała trochę sprytu i jak
umiała tak zjeżdżała na łagodnych fragmentach stoku
przełęczy między Palenicą a Szafranówką.
|
Grzaniec - to jest to.
No tak. Po wymarznięciu się na
stoku czy w czasie pieszych spacerów koniecznym było się
rozgrzać. Najlepiej robiły to grzańce piwne i winne.
Niedaleko "Chemika" była
przyjemna knajpka, która nazywa się "Chatka Misia".
Przy gorącym kominku i gorących grzańcach temperatura
ciała szybko osiągała normę, a nawet zaczynała ją
przekraczać.
To także jest niebezpieczne.
Pewnego razu po nartach i po "Chatce Misia" tak
mnie ścięło, że o godz. 21-szej byłem już w łóżku
i nic nie było w stanie mnie ruszyć.
|
Dzieci
się nudzą.
Na szczęście nie było deszczu,
bo byłoby gorzej. Popadał tylko trochę w drugi dzień
pobytu. Potem się ochłodziło i zamiast deszczu usiłował
padać od czasu do czasu drobny śnieżek.
Dla dzieciarni największą
atrakcją jest śnieg. Niestety narty odpadły w
przedbiegach z powodu słabych umiejetności, a na "dupoloty"
nie było śniegu na dole.
Apropos nart to mieliśmy tak na
próbę tylko jeden komplet sprzętu. Wypożyczenie
kompletu na miejscu na dobę to około 30zł, więc nie
szaleliśmy z pożyczaniem. Jeden wyjazd na Palenicę na
narty to: 2 x sprzęt = 60zł, wyciąg tam i z powrotem
40zł no i wyciągi talerzykowe na Szafranówce tj. 15zł
za 10 zjazdów. Razem taka jedna wyprawa to około 120zł
i więcej, bo zawsze kupi się coś do zjedzenia czy
wypicia na górze.
Z innych atrakcji dla dzieciarni
(Ewa) i młodzieży (Marta) to "Mini bangii"
stojące obok wyciągów i tyle. Lodowiska nie ma, basen
tylko w jednym domu wczasowym (chyba w Budowlanych) z
problematycznym wejściem, a spacery po mieście nie są
tak atrakcyjne jak zajęcia sportowe. Wzięcie miały więc
gry w "Chemiku": karty, piłka, lalki, zabawy
sprawnościowe no i tenis stołowy do którego ciężko
było się dopchać.
|
Spacery
płaskie.
Jako plany awaryjne w zamian za
narciarstwo mieliśmy w zanadrzu luźny program wycieczek
pieszych: na Bryjarkę z górującym nad Szczawnicą krzyżem,
do Leśnicy na Słowacji i do Wąwozu Homole. Czasu
starczyło tylko na Leśnicę i Homole. Zresztą na
Bryjarkę trzeba iść pod górę więc komu by się
chciało.
Najdłuższy spacer odbyliśmy
drogą pienińską wzdłuż Dunajca. Spacer po płaskim,
ale za to dość długi. Droga pienińska w znakomitej
swej części biegnie po słowackiej stronie Dunajca, aż
do Czerwonego Klasztoru (12km od Szczawnicy) i przechodzi
dalej na stronę polską do Kluszkowiec. My nie mieliśmy
zamiaru iść tak daleko. Ci co nie zabrali paszportów
musieli wrócić spod granicy do schroniska na Orlicy, ci
co mieli paszporty poszli na Słowację.
|
Na
Słowację.
Przejście graniczne obok
Dunajca malutkie, tylko piesze, ale posterunki po obu
stronach.
Na pożegnanie Polski groźne
napisy, że przenoszenie wszelakiego alkoholu jest
niedopuszczalne (no chyba, że w sobie). To ostrzeżenie
jest dla tych, co za powrotem mają zamiar przynieść dużo
słowackiego piwa lub nalewek. I rzeczywiście za
powrotem było ostre "trzepanko" na granicy,
nasi nieznajomi wracali się z powrotem z alkoholem. Po
co ci ludzie wnoszą do Polski słowacką gorzałkę to
nie rozumiem. Można się napić na miejscu, a nasza
czysta jest o wiele lepsza. No może jedynie jest
nieznacznie droższa, ale po co wspomagać sąsiedzki
przemysł gorzelniczy skoro można wspomóc rodzimy. W ogólnym
rozrachunku to się opłaca.
Jakieś 500m za granicą jest
skręt w kierunku Leśnicy i po dalszych 500m osiągneliśmy
Chatę Pieniny. Chata to takie ich schronisko. Zjedliśmy
tam "smażeny syr" i trzeba było iść z
powrotem. Zaletą Chaty Pieniny jest brak konieczności
wymiany PLN na SK. Można płacić bezpośrednio w złotówkach.
|
Gramy
i śpiewamy.
Dzieciaki miały swoje zabawy, a
dorośli mieli swoje. Oprócz tzw. wieczorku
zapoznawczego w pierwszy dzień (nawiasem mówiąc prawie
wszyscy znaliśmy się) i pobytów w "Chatce Misia",
mieliśmy także zajęcia grupowe w pokojach z winem i śpiewem.
Kobiety w tym czasie plotkowały o swoich sprawach. W
ruch poszły gitary moja i Krzysia, a co za tym idzie także
szanty, ballada, rock i blues. Na szczęście nikt nie
upierał sie przy organizacji większych śpiewów na
jadalni czy świtlicy, więc wieczorki gitarowo-wódczane
były całkiem przyjemne.
Tu trochę o aferze która
zdarzyła się w przedostatni dzień pobytu. W czasie
kolacji około 18-tej ktoś wszedł na teren "Chemika"
i włamał się do dwóch pokoi. Nasz na szczęście ominął.
Pech chciał, że oprócz kart kredytowych i "komórki"
ukradziono także służbową policyjną legitymację z
odznaką. Wezwano więc policję z Krościenka. Młoda (tzn.
Marta) jak to młoda widzi i słyszy jak zwykle za dużo.
Stwierdziła, że widziała w tym czasie na korytarzu jakąś
obcą osobę. Stała się więc świadkiem i musiała złożyć
oficjalne pisemne zeznanie w naszej obecności. Wydaje mi
się, że trochę przegięła pałę, bo na drugi dzień
na śniadaniu zjawił się "gostek", który
wypisz wymaluj pasował do opisu Młodej, a przyjechał
do "Chemika" dzień wcześniej. Zobaczymy co z
tego będzie. Ale zeznań już nie prostowaliśmy.
|
Wąwóz
Homole.
W ostatni dzień pobytu obiad i
wyjazd były wczesnym popołudniem. Do południa wybraliśmy
się do słynnego Wąwozu Homole. Ostrzegano nas, że
jest w nim bardzo ślisko i było rzeczywiście.
Już początek trasy sprawił
trudności. Dziewczyny miały tak śliskie buty, że na
lodzie, który powstał z roztopionego wcześniej śniegu
ślizgały sie jak na lodowisku. Na dzień dobry chciały
powpadać do strumienia płynącego obok pochyłej ścieżki.
Tylko dzięki moim nad podziw nie śliskim butom udało
się nam przejść wąwóz.
Osobną trudność stonowiły
schodki drabiniaste i oblodzone głazy. Gdyby nie poręcze,
na których dziewczyny wieszały się rekami i nogami
pewnie wyprawę zakończylibyśmy przy pierwszych
schodach jak nasi znajomi dzień wcześniej.
Dziewczyny były jednak pełne
pasji i zaparcia, co pozwoliło nam dotrzeć do końca wąwozu.
Jak zwykle z powrotem było jeszcze ciekawiej. Na szczęście
nikt nic sobie nie uszkodził. Na taką zimową wyprawę
przydałyby się "raki".
|
Ze Szczawnicy pojechaliśmy do rodziny do Kolbuszowej, więc
nie wpadliśmy do Prezesa w Rabce jak planowaliśmy wstępnie.Szczawnica to urokliwe miejsce, jak i
same Pieniny. Więcej o Szczawnicy możecie poczytać pod
adresem:
http://www.szczawnica.pl
|