Kaszuby 2003

Na południowy zachód od Trójmiasta rozciąga się kraina zwana Kaszubami. Jeziorka tam nieduże z wyjątkiem Wdzydzkiego i Raduńskiego, ale za to czyste. Cisza tam i spokoj, a turystyka z racji utworzonych parków krajobrazowych rozwija się w umiarkowanm tempie. Niewątpliwą zaletą regionu jest bliskość innych ciekawych miejsc, a to niedaleko stąd do trójmiasta, niedaleko do otwartego Bałtyku w Łebie, a w okolicy znajdują się znamienite zabytki historii z zamkiem krzyżackim w Malborku włącznie. Są także bliższe atrakcje. Nas poniosło do serca Kaszub, 10 kilometrów na północ od Kościerzyny do niewielkiej wsi nad jeziorem Raduńskim zwanej Stężyca.

 

Stężyca

Stężyca niegdyś podzielona na dwie: szlachecką i królewską, to niewielka miejscowość o charakterze rolniczym bedąca siedzibą gminy.

W samej Stężycy w zasadzie nic ciekawego nie ma. Dwa kościoły: stary ewangelicki i nowy latolicki, poczta, urząd gminy itd. W centrum znajduje się zajazd "Jejmościna", gdzie można zjeść i przespać się.

Co ciekawe mimo wioskowego charakteru miejscowości sklepy są czynne do 24-tej, a rano można dostać świeże pieczywko.

W samej Stężycy nie ma ośrodków wczasowych. Pojawiają się za to prywatne kwatery tzw. agroturystyczne. Ośrodki wczasowe w postaci domków kampingowych są w Zgorzałem, osadzie należącej do gminy Stężyca, oddalonej od Stężycy o około 5 km, na drugim końcu jeziora Raduńskiego Górnego.

My ze Stężycą wiążemy nasze wspomnienia sprzed 20-tu lat. Byliśmy tu na studenckim polu namiotowym, na tzw. Chrustowisku. Pola namiotowego już nie ma, ale nasza górka na której stał namiot pozostała.



 



Kwatera dosłownie prywatna.

Wyjazd do Stężycy zaplanowaliśmy w zasadzie w biegu. Jako pierwszy zdecydował się tam pojechać Klan Nowaków Młodszych (KNM). Stężyca to miejscowość, z której pochodzą korzenie rodziny Mirki (KNM). Kiedy dowiedzieliśmy się o tym, też postanowiliśmy pojechać tam, czyniąc reminescencje naszego pobytu w Stężycy sprzed 20 laty.

Wspólny wyjazd z KNM to także okazja do jakże rzadkich możliwości spotkań rodzinnych braci, szwagrów, szwagierek, wójków, cioć, kuzynów, kuzynek, chrzestnych i chrześniaków - bo tyle jest miedzy nami powinowactw.

Kwaterę załatwiali nam KNM. Najprościej było u odległej rodziny, więc zamieszkaliśmy w domu prywatnym. Jak to w przysłowiu: aby spać mógł ktoś, nie spać musi ktoś. Tak też się stało i na okres tygodnia gospodyni wraz z dziećmi wyprowadziła się do domu siostry, a my zamieszkaliśmy na kwaterze "dosłownie prywatnej".

 

Nowaki Młodsze jak tubylcy.

Nowaki Młodsze (KNM) mieli sprawdzone miejsce pobytu. Kwatera w nowym osiedlu, którego za czasów mojego pobytu w Stężycy 20-cia lat temu nie było. Do dyspozycji mieli cały domek (na bazie domku gospodarczego), ładnie urządzony i u miłych gospodarzy. Przed domkiem miejsce do zabaw i grillowania.

W dzień naszego przyjazdu KNM i ich gospodarze urządzili grilla. Przyszła też rodzina gospodarzy. Jak to przy takich okazjach trochę piwka, wódeczki, gitara i już śpiewanie gotowe. Gospodarz też grał na gitarze i śpiewał. Nawet kilka kawałków było po kaszubsku. Szwagier gospodarza KNM jest lokalnym motolotniarzem. w czasie lotów nad Stężycą często zataczał kółka nad domem gospodarzy KNM.

Nowaki Młodsze przyjechali do Stężycy już tydzień wcześniej. Opanowane mieli więc już miejscowe "zwyczaje", co ułatwiło nam aklimatyzację. Pogodę mieli w kratkę: rano pochmurnie, czasem deszcz, a po południu zazwyczaj słońce. Stąd pod naszą nieobecność zwiedzili co ciekawsze, a odleglejsze miejsca np:Malbork, Gdańsk i Sopot.



 



Gdy woda chlupie w ...

jeziorze, wtedy dobrze się pływa. Nasze kąpielisko, miejskie, niestrzeżone było położone nad jeziorem Raduńskim. Jak na jeziorną, woda była czysta i ciepła. Nowe pomosty sprawiały, że było czysto i przyjemnie. Dla wygody do kąpieliska podjeżdżalismy samochodami. Na piechotkę było to10 minut drogi.

Głębokość wody dobrana odpowiednio, od 60cm do 2m. Dla zapalonych pływaków pozostawał do wykorzystania akwen całego jeziora. Razem z "braciolem", Nowakiem Młodszym kilka razy odwiedziliśmy wpław drugi brzeg.

Największą frajdę miała Ewa. Godzinami moczyła się w wodzie i namawiała ciągle do tego innych. Okazało się, że nawet nieźle pływa i zaliczyła też kilka razy głębszą wodę. Jeszcze ze dwa latka i będzie z niej "wytrawny" pływak.

O ciepłocie wody w jeziorze może świadczyć zdjęcie pływającej Lidki. Ten zmarzluch wchodził do wody bez oporu i nawet wykazywał się znajomością utrzymywania się na powierzchni.

 

Na plaży fajno jest.

Plaża przy kąpielisku była niewielka, ale za to ludzi nie było wcale. Trochę miejscowej młodzieży rozkładało się głównie na pomostach, nie czynili jednak nadmiernego rwetesu.

Myśmy gustowali w plażowaniu pod drzewkiem. Dawało ono trochę cienia dla KNM, raczej wrażliwych na promienie słoneczka.

Codziennie, oprócz dnia pobytu w Łebie, byliśmy na plaży od 10-tej do 16-tej - taka była wspaniała pogoda. Dzięki temu przywieźliśmy przyzwoitą opaleniznę bez natarczywego wystawiania się do słońca.

Rekord utrzymywania jednej pozycji pobiła Sonia - siostra Mirki z KNM, a ciotka Sary i Dawida. No cóż miłość, jeszcze w wieku kilkunastu lat nie zna granic. Bez mała godzinami leżała na pomoście jak na zdjęciu i toczyła rozmowy z miejscowym chłopakiem. Musiała interweniować Mirka, aby przekręcić ją na drugą stroną celem równego przyrumienienia jej. Sonia jak Sonia, ale jak On wytrzymał kilkugodzinne moczenie w wodzie to jest zastanawiające.



 



Ptaki - żebraki, czyli o łabędziach.

Te ptaszki zawsze są latem nad jeziorami, a niektóre rodziny łabędzi nawet blisko ludzi. Taką rodzinkę mieliśmy w pobliżu kąpieliska.

Przypływały codziennie. Dzięki dzieciarni, a i nam dorosłym zawsze miały zapewniony prowiant w postaci chlebka czy bułeczek. Doszło nawet do tego, że zaczęliśmy kupować chleb specjalnie dla łabędzi. Jak się okazało zjeść bochenek dla takiej gromadki to żaden problem.

Łabędzie to straszne żebraki. Pchają się do ludzi wręcz żądając pożywienia, czego dały dowód szczypiąc po nogach gdy przestawało się je karmić. Można je karmić z reki, trzeba tylko mieć wprawę i nie bać się lekkiego skąd innąd uszczypnięcia.

Mi jeden z łabędzi (chyba tata) naraził się szczególnie. Wiatr porwał Ewuni na jezioro dmuchanego krokodyla. Gdy chciałem po niego płynąć drogę zagrodził mi łabądź, sycząc i strosząc skrzydła. Nawet mnie przyatakował, ale przez to nieszczęśnik stracił kilka piórek.

 

Pojechaliśmy do powiatu.

Popołudnia spędzaliśmy na wycieczkach po okolicy. Ze Stężycy niedaleko jest do Kartuz, miasta związanego z zakonem Kartuzów oraz do Kościerzyny.

Kartuzy (na mapie 4) leżą kilkanaście kilometrów od Stężycy. Samo misteczko, rynek i okolice są zadbane i czyste. Największą atrakcją jest chyba kolegiata, czyli kościół byłego zakonu Kartuzów. Akurat mieliśmy takiego farta, że w kolegiacie odbywał się jeden z cyklicznych koncertów kameralnych. Słuchanie muzyki smyczkowej, tzw. poważnej w atmosferze kościoła ma swój urok i można stać się przez to jej miłośnikiem.

Kościerzyna (na mapie 5) to może mniej historyczne miasto jednak okolice rynku sprawiają wrażenie lepiej zagospodarowanych dla potrzeb turystów. Jest to macierzyste miasto powiatowe Stężycy odległe od niej zaledwie o 10km.

Zachaczyliśmy też o Bytów wiedzeni informacją o zamku krzyżackim. Sam zamek nie sprawia przytłaczającego wrażenia, a i Bytów to dziwne miasteczko bez rynku i starówki.



 



Morze nasze morze.

Wyjazd nad morze mieliśmy bezwzględnie w planach. Tak jakoś się złożyło, że częściej bywaliśmy nad Adriatykiem niż nad Bałtykiem. Co prawda na południu cieplej, ale nad Bałtykiem jest wspaniały piach i fale.

Pojechaliśmy do Łeby. Bałtyk nas nie zawiódł. Było pięknie, słonecznie, faliście, piaszczyście i wietrznie. Łebę odwiedzaliśmy przy okazji ostatniej bytności w Stężycy tj. 20 lat temu.

Na początek zwiedzanie "ruchomych wydm". Można było z Rąbki (osada za Łebą w stronę wydm) iść pieszo, ale 6km marszu nas przeraziło. Wzięliśmy dorożkę na 8 osób za 100zł tam i z powrotem. Wyszło chyba taniej niz jazda "melexami". Za to frajda była większa.Stary Kaszub który nas wiózł snuł opowieści o wojnie, o jeziorze Łebskim, o Kaszubach. Najmniej przejmował się tym wszystkim nasz konik Maciek.

Po wydmach oczywiście plażowanie i skoki na falach. Były też skoki na bungee. Tu jednak nie my skakaliśmy i nie mężczyźni, jak się okazało. Na kilka skaczących dziewcząt tylko jeden chłop wykonał skok. A może mężczyźni są chojni, a może skąpi, bo jeden skok to 100zł.

 

Kosmiczna moc kręgów i zielenina.

W ramach popołudniowych wycieczek postanowiliśmy pojechać do tzw. kamiennych kręgów. Na mapie wydawnictwa(nie wspomnę jakiego) były one pięknie oznaczone. Wsiedliśmy więc w samochody i jedziemy żółtymi, czyli dobrymi, utwardzonymi drogami według mapy. Jak się okazało utwardzenie dróg po kilku kilometrach znikło i całe szczęście, że było sucho, bo to powodowało jedynie wzbijanie tumanów kurzu.

Dojechaliśmy do miejsca docelowego (wg mapy!), piękny zakątek zchodzących się trzech malutkich jezior, a tu tubylec mówi nam, że kamienne kręgi to po drugiej stronie jeziora i na dodatek jeszcze skomplikowany od tej strony dojazd.

Jak sie okazało kamienne kręgi są w zupełnie innym miejscu, a dojazd jest łatwy i prosty. Wystarczy w Węsiorach (na mapie 1) skręcić na południe i dalej znaki same poprowadzą. Nałapaliśmy w kręgach kosmicznej energii, ile się dało.

Nie omieszkaliśmy odwiedzić ogrodu botanicznego w Gołubiu (na mapie 3). Ogród spory, ale tylko z roślinnością strefy umiarkowanej i podbiegunowej ze względu na brak szklarń.



 



W góry, w góry miły bracie.

Kto lubi chodzić po górach może wybrać się na Kaszuby.

Nie spodziewaliśmy się, że w tak górzystej okolicy ukryte są jeziora kręgu raduńskiego. Najwyższe wzniesienie to Wieżyca należąca do pasma Wzgórz Szymbarskich. Jest to jak podają uczone podręczniki najwyższe wzniesienie na Niżu Środkowo-europejskim, a jego wysokość to 328,6m n.p.m.

Lasy Wieżycy sprawiają wrażenie wędrówki po Beskidach. Na szczycie Wieżycy postawiono wieżę widokową. Wstęp oczywiście płatny, ale warto wdrapać się na nią dla kondycji i widoków. Przy ładnej pogodzie można z niej zobaczyć podobno Bałtyk. My nie widzieliżmy Bałtyku za to bliższe widoczki były całkiem przyjemne. Wieża widokowa jest bardzo elestyczną konstrukcją więc nawet bez wiatru chwieje jej szczytem, co podaję dla wrażliwych na takie zjawiska.

Wzgórza szymbarskie są na tyle duże, że zbudowano tam wyciąg narciarski. Można więc spędzić tam także ferie zimowe. To oczywiście propozycja dla narciarzy.

 

Hej żegluj że żeglarzu.

No tak: jak jeziorka i wiatr, to oczywiście żaglówki. Pierwsze kroki w żeglowaniu stawialiśmy razem z braciszkiem Jackiem z KNM. Niestety mimo kilu podejść, nigdy nie udało mi się ukończyć kursów żeglarskich i patentu nie mam do dzisiaj, chociaż nie można powiedzieć żegluję całkiem nieżle.

Mimo braku "prawa jazdy żeglarskiego" łódkę i tak pożyczyliśmy. Największą frajdę z żeglowania miała młodzież średnia i męska. Sara, Sonia i Dawid dzielnie walczyli z szotami i przechyłami. Trochę inne miny miały moje panie Lidka i Ewunia. O ile żonka jakoś to znosiła o tyleEewunia już po kilku przechyłach nabrała "łódko strachu" i siedziała w kokpicie nie wychylając nawet nosa. A wiało dość solidnie, więc musielismy uważać, aby przechyły nie były za głębokie.

To któtkie, 6-cio godzinne żeglowanie to właściwie była dla mnie zaprawa przed planowanym wyjazdem rejs Mazurski z końcem sierpnia.Rrelację z tego wyjazdu sporządzę oddzielnie, a tu możecie zobaczyć fotki z zeszłorocznego rejsu.




 



Toruńskie pierniczki.

Już w drodze na Kaszuby mieliśmy ochotę wstąpić do Torunia. Jednak drogowskazy tak nas wymanewrowały, że objechaliśmy miasto szerokim łukiem. Wracając do domu byliśmy sprytniejsi i udało się nam wjechać do centrum.

Piękną starówką może pochwalić się Toruń. Nigdy nie spodziewałem się, że jest ona tak duża. Moim zdaniem może sie równać urokiem ze starówką krakowską.

Odwiedziliśmy oczywiście pomnik naszego specjalisty od poruszeń Ziemi a zatrzymań Słońca. Niestety nie natrafiliśmy na toruńskie pierniczki.

Tłum ludzi na starówce był wielki więc na chwilę uciekliśmy nad Wisłę. Tu miasto też prezentuje sie okazale, ciągnąc swe mury obronne przez wiele metrów wzdluż promenady nadwiślańskiej.

 

Co dobre, to kończy sie szybko, więc i my musieliśmy wracać do domu. Wsiedliśmy w samochód i pognaliśmy na południe, zabierając po drodze autostopowiczów.